Skórzane rękodzieło prosto z warsztatu na czterech kołach

Który przemierza iberyjskie ziemie

Walka o niezależność elektryczną. O tym jak zmusiliśmy słońce, żeby nam chłodziło piwo.

15/02/2020 17:14

#vanlife, #vanlifers, elektryka, poradnik

Dzisiaj opowiemy o instalacji elektrycznej, którą mamy w naszym vanie i, która została stworzona od podstaw przez nas, bez pomocy żadnych specjalistów z zewnątrz. Wróciliśmy do czasów szkoły średniej, do rysowania obwodów, przekaźników, kontrolerów, amperów, watów i ślęcząc po nocach stworzyliśmy TO o czym dzisiaj Ci opowiemy. Potraktuj to jako artykuł poglądowy, pamiętaj, że nie jesteśmy profesjonalistami w temacie elektryki ale piszemy z nadzieją, że może ktoś nauczy się na naszych błędach. Wpis ten powstał właściwie „na życzenie” bo ostatnio dużo osób wypytywało nas właśnie o prąd w naszym domu na kółkach.

Ponieważ naszą podróż rozpoczęliśmy trochę „znienacka” nie do końca przygotowaliśmy się do wszystkiego tak jak powinniśmy. Dość mocno nieudana była nasza pierwsza instalacja elektryczna, o czym tak naprawdę początkowo nie mieliśmy pojęcia. Dopiero przy okazji pierwszego konkretnego remontu, czyli po 3,5 roku od wyjazdu, JJ zbudował całą elektrykę od nowa. Okazało się, że ludzie, którzy pomagali nam przy pierwszej nie byli fachowcami, za których ich uważaliśmy (i za których się podawali) tylko kompletnie nieznającymi tematu pseudoelektrykami. Ale człowiek uczy się na błędach. Cóż więc poszło nie tak?

Przede wszystkimi wyjechaliśmy z baterią ok 100Ah, panelami 300W i instalacją na 12V, w której skład wchodziła również przetwornica umożliwiająca podpięcie urządzeń na 220. Niestety zostaliśmy źle poinformowani, że lodówka na 220 może normalnie funkcjonować i nie będzie z nią żadnego problemu! Owszem był, od samego początku, od pierwszych kilometrów! Dlaczego? Bo przetwornica może być włączona przez chwilę jak chcemy np. użyć blendera albo podłączyć sobie większy głośnik i posłuchać głośniej muzyki. Inwersja prądu za pomocą dostępnych na rynku przetwornic, jest nieefektywna i generuje duże straty energii. Lodówka, która wymagała by przetwornica chodziła 24h, powodowała, że nasz akumulator rozładowywał się codziennie. Oczywiście na dachu mieliśmy panele słoneczne, które logicznie rzecz biorąc w nocy nie ładują, więc lodówka wyczerpywała cały zgromadzony za dnia zasób. Udało nam się w miarę szybko uporać z tym problemem bo będąc na jakimś polu campingowym znaleźliśmy ulotkę Chapiego (serdecznie polecamy warsztat ChapiVan Almeria – jeśli będziesz w okolicy i będziesz miał jakiś problem ze swoim vanem). Chapi pomógł z pewnymi problemami, z którymi się borykaliśmy i sprzedał nam lodówkę na 12V, za 500 EUR co w Hiszpanii jest normalną ceną za sprzęt tego rodzaju. Od teju pory miała rozpocząć się sielanka…

Kolejny schodek pojawił się gdy dotarliśmy do Portugalii i przemierzaliśmy jej południowe wybrzeże w ścianie deszczu. Deszczu, który padał non-stop i skończyć nie zamierzał. Z deszczem i chmurami nasze panele słoneczne nie współpracują więc te okropne, jesienne wieczory i noce, które spędzaliśmy przy komputerze grając w HOMM3 umilał nam szum silnika i zapach diesla bo to właśnie włączony silnik ratował z opresji ładując naszą tylną baterię. Najgorsze możliwe rozwiązanie. Działa to w ten sposób, że nawdychasz się śmierdzących spalin przez niewiadomo ile czasu ale to ładowanie jest nieefektywne więc trwa długo, mało ładuje a bateria chwilę po wyłączeniu silnika i tak pada znowu. Do tej pory mamy podłączony naszą tylni akumulator do alternatora i jak jedziemy to się ładuje, ale używanie tego rozwiązania na parkingu jest niewskazane.

Problemy z prądem pomogły nam nawiązać jedną bardzo ważną dla nas znajomość. Był to moment, w którym z powodu dużych opadów deszczu więc i wiecznie brakującego zasilania, ratowaliśmy się podładowywaniem akumulatora raz na jakiś czas na polach kempingowych albo u uprzejmych i pomocnych ludzi napotykanych po drodze. W ten sposób trafiliśmy na Yiyi'ego, osobę, którą do dnia dzisiejszego zaliczamy do grona bliskich znajomych, a który pewnej listopadowej nocy pozwolił nam podłączyć się u siebie do prądu i zapewnił nam dostęp do elektryczności, pomimo przeciągającej się wręcz w nieskończoność złej pogody. Wracając jednak do instalacji.

Przypomnę, że składała się ona wówczas z baterii o pojemności ok 100 Ah (szczerze mówiąc nie pamiętamy dokładnie) i paneli o mocy 300W. Teraz wiemy, że moc była za niska podobnie jak pojemność, a źle połączone ze sobą elementy całej instalacji doprowadziły do tego, że raptem po roku zmuszeni byliśmy kupić nowy akumulator bo tamten po prostu umarł. Co to znaczy? Że ładował się cały dzień, a wieczorem był pusty po godzinie, maksymalnie dwóch od zachodu słońca. Kupiliśmy więc nowy akumulator i funkcjonowaliśmy jak dotychczas. Jeśli wieczorem/w nocy korzystaliśmy z komputera, akumulator i tak codziennie się rozładowywał praktycznie do zera. Ponieważ było tak od samego początku, wydawało nam się to normalne. Tak jak wcześniej, po wymianie baterii na nową, czasem wjeżdżaliśmy na camping zrobić pranie i generalne porządki i całą noc ładowaliśmy baterię.

Jak więc dokładnie wyglądała nasza instalacja i co było z nią nie tak? Na dachu panowie „fachowcy” zamontowali nam dwa panele słoneczne. Nie użyli specjalnego kleju ani specjalnego systemu mocowania – przewiercili dziury w dachu i „uszczelnili” silikonem. Ponieważ samochodem się jeździ, to śruby cały czas pracują i woda po prostu lała się do środka przez każdy otwór. Przy pierwszym deszczu (400km od wyjazdu) okazało się, że spać musimy z wiadrami i miskami, materac jest przemoczony a w środku parasol był równie potrzebny co na zewnątrz. Udało nam się kupić czarny klej do mocowania szyb i jakoś „doszczelnić” dziury w dachu i od tej pory mieliśmy to robić regularnie, przy okazji każdego, dłuższego deszczu.

Owe dwa, źle zamontowane, panele słoneczne miały łączną moc 300W i zostały przez panów „fachowców” połączone z kontrolerem PWM, który z kolei był źle podłączony do reszty. Dlaczego? Kontroler służy do tego by w odpowiednim momencie wyłączyć dopływ prądu od paneli słonecznych by uniemożliwić przeładowanie akumulatora. Z drugiej strony, wszystkie urządzenia powinny również być do niego podpięte by kontroler mógł je wyłączyć, by z kolei uniemożliwić głębokie rozładowanie baterii, które prowadzi na dłuższą metę do uszkodzenia ogniw (o ile powtarza się systematycznie). Nasze urządzenia były podłączone bezpośrednio do baterii, z pominięciem kontrolera i oczywiście prawie codziennie rozładowywały akumulator do zera (dlatego tak szybko musieliśmy go wymienić).

Jakie jeszcze błędy popełniliśmy? Otóż bardzo mało mieliśmy urządzeń, które mogłyby funkcjonować w systemie 12V. Brakowało nam nawet ładowarki do laptopa i za każdym razem używaliśmy przetwornicy jak chcieliśmy go podładować. Poza tym obydwa akumulatory, które przed obecnym gościły w naszych skromnych 8 metrach kwadratowych, to były baterie w systemie otwartym (przeciwieństwo szczelnych (ang. sealed) - nie wiem jak się to fachowo nazywa). Dlaczego było to błędem? Otóż przy rozładowywaniu taka bateria produkuje szkodliwe dla człowieka gazy, których nie powinno się wdychać, więc na tak małej powierzchni jest to po prostu niebezpieczne dla naszego zdrowia. Szczególnie by szybkim rozładowywaniu np. przez przetwornicę.

Po dwóch akumulatorach, nowej lodówce i padającym wewnątrz naszego domu deszczu, nadszedł w końcu czas na remont generalny. Przy jego okazji ogarnęliśmy też kilka ośrodków rdzy na karoserii, nowe meble i wiele innych tematów (o których napiszemy przy innej okazji) ale przede wszystkim JJ poświęcił długie godziny i zarwał kilka nocy, żeby przygotować nową instalację elektryczną od podstaw. Jak wygląda obecnie?

Mamy jeden dodatkowy panel (łączna moc 600W), który podłączony jest do nowego kontrolera. Po drodze znajduje się włącznik z bezpiecznikiem (zgodnie z instrukcją obsługi kontrolera) 40A, który wyłączy się jeśli ładowanie przekroczy właśnie 40 A. Jeszcze nam się nie zdarzyło takie ładowanie, zobaczymy jak latem. W miesiącach zimowych na południu Hiszpanii oscylujemy od kilku amperów do 25 w zależności od pogody. Kontroler mamy innego typu – MPPT (dokładnie ten - klik)

który generalnie jest lepszym wyborem niż PWM. Wybór ten jest droższy, ale na przestrzeni lat, o ile się planuje niezależność energetyczną, jest to oszczędność ponieważ akumulator jest mniej eksploatowany.

Tu przy okazji chcielibyśmy was ostrzec przed kontrolerem, który widnieje na zdjęciu poniżej. Zamówiliśmy go na Amazonie a dopiero potem trafiliśmy na filmik na YouTube, w którym zostaje on rozebrany na części pierwsze i okazuje się, że wcale nie jest to kontroler typu MPPT. Skusiła nas bardzo niska cena (to był jedyny tak tani kontroler, który teoretycznie widniał na aukcji jako MPPT) ale teraz już wiemy, że MPPT musi kosztować więcej. Udało nam się go zwrócić bez problemów.

Warto obejrzeć, wyjaśniono pięknie dlaczego to nie jest kontroler MPPT

Nowy akumulator to bateria również innego typu niż wcześniej – teraz mamy z ang. sealed czyli szczelną, gazy są w obiegu zamkniętym i nie musimy ich wdychać, a na dodatek ma pojemność 250aH – typ AGM (klik ). Wszystkie urządzenia, których używamy na co dzień podłączone są do kontrolera, który w razie nadmiernego rozładowania baterii je po prostu wyłączy. Gdy zajdzie potrzeba jest i przetwornica (została z poprzedniej instalacji bo, o dziwo, była dobra), do której możemy podłączyć cokolwiek na 220 – najczęściej jest to ładowarka do wkrętarki lub do aparatu fotograficznego. Gdy używamy zewnętrznego źródła prądu (z rzadka wjeżdżamy na campingi ale czasem mamy dostęp do prądu w jednym barze na plaży, w którym zimowaliśmy w ubiegłym roku) wystarczy przełączyć jeden przełącznik a urządzenia, które do tej pory podłączone były na 12V działają dzięki transformatorowi w obiegu zewnętrznym na 220 dalej a nasza bateria nie ma żadnego obciążenia, kompletnie jest w takiej sytuacji pominięta. Jest to również upgrade w stosunku do naszej poprzedniej instalacji bo wówczas, gdy na campingu używaliśmy prądu to wyglądało to w ten sposób, że włączaliśmy prostownik, który ładował baterię, z której w dalszym ciągu korzystaliśmy (światło, lodówka) – jedynie laptopa podłączaliśmy wtedy bezpośrednio do przedłużacza i do zewnętrznego źródła.

My wszystko kupowaliśmy na Amazon bo jest to w Hiszpanii, w której obecnie przebywamy, najlepsze miejsce do jakichkolwiek zakupów tego typu – działa szybko, można odbierać paczki w punktach odbioru (nie trzeba mieć adresu co w naszym przypadku jest czynnikiem decydującym), kurierzy przyjeżdżają nawet na plaże a przy opcji Prime, którą używamy, przesyłka jest zawsze darmowa i zazwyczaj trafia w nasze ręce w przeciągu dwóch dni od zamówienia. Nie pracujemy dla Amazona 🙂

Szybkie podsumowanie:

- sposób mocowania paneli jest ważny – przewiercanie dachu wymaga bardzo dobrego uszczelnienia

- kontroler służy do kontrolowania zarówno przeładowania jak i rozładowania baterii (musi być podłączony do paneli oraz do urządzeń, które korzystają z akumulatora)

- warto mieć instalację na 12V i z niej korzystać na porządku dziennym, oraz przetwornicę, która umożliwia podpięcie różnych urządzeń na 220 (w naszym wypadku obecnie jest to blender, wzmacniasz i pedal board + głośnik jak JJ ma ochotę sobie pograć na gitarze elektrycznej, ładowarki do wkrętarki i sporadycznie do aparatu fotograficznego (gdybym używała go częściej to kupiłabym na 12V na 100%)). Nie zalecamy korzystania w trybie 24h z przetwornicy

- jeśli korzystamy na co dzień z obiegu na 12 V to używanie przetwornicy jest nieefektywne i powinno być ograniczone do minimum więc ważne, żeby mieć wszystkie możliwe ładowarki na 12V – laptopy, telefony itp.

- ładowarki, gdy ich nie używamy, powinny być wypięte albo wyłączone (my mamy przełączniki, które odłączają poszczególne gniazdka, światła, lodówkę – każdy przełącznik ma bezpiecznik, co zwiększa bezpieczeństwo instalacji i umożliwia łatwiejszą diagnostykę w razie awarii)

- używając instalacji obserwujcie kontroler – ja w ten sposób zauważyłam, że bateria w moim laptopie powoduje skoki napięcia rzędu 10mV i przy okazji się nagrzewa, więc dopóki nie kupię nowej laptopa używam bezpośrednio na kablu

- akumulator powinien być szczelny (sealed) a nie w systemie otwartym – w przeciwnym razie skazujemy się na wdychanie szkodliwych dla zdrowia gazów. Zgłębialiśmy temat i trafiliśmy na osoby, które miały problemy z różnego rodzaju zapaleniami gardła, jamy ustnej, płuc czy oskrzeli, z powodu długotrwałego przebywania w tym samym pomieszczeniu co ładujący i rozładowujący się akumulator kwasowy.

- mamy również generator ale przy obecnej instalacji nie zapowiada się, że będziemy go musieli kiedykolwiek użyć ponownie ale przy poprzedniej był na porządku dziennym jak znudziło nam się wdychanie diesla (o czym była mowa powyżej)

Copyright © 2019 ArteCaravana. All rights reserved. Designed by ArteCaravana